1,5 litra wody. Magda Gessler podkreśla, że podstawą udanego rosołu jest prawie brak wody. Należy również pamiętać, że najpierw gotujemy mięso. Gdy jest prawie miękkie, dodajemy warzywa. Gotujemy je do chwili, aż będą miękkie i wyjmujemy z garnka. Następnie możemy wykorzystać je do sałatki jarzynowej. Daj znać co myślisz o
Magda gessler gęś pocztowa Znamy datę emisji "Kuchennych Rewolucji" z "Ludwniki" 7 Magda Gessler pod koniec stycznia gościła w Restauracji „Ludwinka”, gdzie nagrywany był jeden z odcinków do nowego sezonu Kuchennych Rewolucji.
Kurczak nadziewany po polsku Magdy Gessler Dania główne Kurczak nadziewany po polsku Magdy Gessler Magda Gessler w programie kulinarno-rozrywkowym, którego jest prowadzącą, chę
Fast Money. Przelotem, przejazdem i przez przypadek obiadowa pora wylosowała Babi Dół. I chociaż raczej staram się nie zatrzymywać w przydrożnych gospodach, to sława Schabowego Razu (nawiedzonego przez Magdę Gessler) pozwoliła mi zaufać, że nie otruję się tam, ani nie przepłacę. Dodatkowo jeszcze cały widok na zewnątrz i ogólne wrażenie gospody rysowało się bardzo pozytywnie, swojsko i całkiem przytulnie. Środek również nie pozostawał w tym aspekcie w tyle. Czysto, przejrzyście, połączenie bieli i drewna, czyli wszystko to, co lubię najbardziej. Dobrze dobrane szkło, oświetlenie i lustra. Wpadające słońce przez spore okna, na ścianach apetyczne fotografie i plakaty. Zresztą oglądając ten odcinek Kuchennych rewolucji pamiętam, że wnętrzem byłam bardzo zafascynowana i moja fascynacja nie zgasła, gdy zobaczyłam je na żywo. Ale na tym wszystkim sielanka się kończy. Zaczyna się opowieść, którą roboczo zatytułuję "Kota nie ma, myszy harcują". Po kolei. Jako, że nasza wyprawa wyposażona była w istotkę niekoniecznie mogącą siedzieć na ławie przy stole, konieczne było użycie fotelika do karmienia. Po fotelik udałam się sama (choć przyznam, że całkiem miło by było, gdyby ktoś to zaproponował, wszak istota ta nie aż tak mała, żeby jej nie zauważyć, lub po prostu zaproponował pomoc przy mocowaniu się z restauracyjnym sprzętem) i oczom moim ukazał się mebel, który lata świetności ma zdecydowanie za sobą. Niezręczny dysonans przy tym pięknie odnowionym wnętrzu. Miła pani kelnerka, odrobinę spłoszona, chyba zdenerwowana i co nieco zbyt uprzejma (ocierało się to o uśmiech przyklejony do twarzy przez kierownika na zapleczu) wprowadziła odrobinę niezręczną atmosferę. Czy już mam zamawiać, czy dobrze zamówiłam, czy na pewno tu się zamawia jedzenie, czy na pewno pani wie co zamówiliśmy i dlaczego jest taka cisza po zamówieniu i czemu nie przejmuje pani inicjatywy chociaż względem napojów? Dobrze, że chociaż Magda Gessler poleciła nam cokolwiek w karcie... Żeby jednak nie było, że narzekam i nie znam się i ble, to powiem, że przyjemnym zaskoczeniem było pytanie o kolejność podawania jedzenia (zwłaszcza, że moje zamówienie zaczynało się i kończyło na starterach). Nie powiem Wam jak długo czekałam na jedzenie, a to dlatego, że restauracja zainwestowała w czasoumilacz, czyli czekadełko. Sprytny zabieg, który zamyka usta głodnym niecierpliwcom. Tym razem w wydaniu kanapkowo-smalcowym. Byłoby oczywiście o wiele milej, gdyby chleb był świeży, a smalec doprawiony... Zamówienie: kaczko-gęś (ponoć specjalność zakładu), pulpeciki z dorsza, talarki ziemniaczane i pierogi. Do tego sok pomidorowy i kompot. Cóż Wam powiedzieć? Rozczarowanie. Właściwie uwag nie było tylko do pierogów, a i to pewnie dlatego, że nie udało mi się dopytać. Kaczko-gęś nieprzyprawiona, sprawiała wrażenie niekoniecznie świeżej, niedopieczona (o chrupkości lepiej zapomnieć) i gumiasta za bardzo (o ile wiem powinna się raczej w ustach rozpływać). Najgorsze jest jednak to, że ten, który odważył się ją wchłonąć całą noc oka nie zmrużył... Talarki to właściwie ziemniaki, usmażone mięsko, cebulka i hektolitry tłuszczu, pulpeciki zaskakująco mdłe. Dobrze, że chociaż obronili się kompotem, bo to już byłaby masakra totalna. 100 zł za wątpliwej jakości ucztę, w zaskakująco pustym lokalu. Czyżby magia prysła? Nam na pewno, bo musieliśmy bardzo szybko ze Schabowego Razu znikać. Powód? Brak miejsca, żeby najmniejszego z nas odświeżyć. I chociaż miła pani kelnerka zaproponowała, że udostępni nam górę lokalu, a właściwie jeden z tamtejszych stołów, to jednak przez wzgląd na jeszcze jednego klienta, który rozkoszował się (?) swoim jedzeniem, postanowiliśmy uciec czym prędzej. Cóż... Schabowy Raz? Tak, tylko raz... Schabowy Raz, Babi Dół 28, Żukowo spodobał Ci się wpis? Na pewno spodoba Ci się fanpage :)
Galeria Bałtycka, pora obiadowa, młody w wózku, głód. Cztery tematy ciężkie do zestawienia w jednej zgodnej konfiguracji. Gdybym była sama, to pewnie byłby to szybki fastfoodowy strzał (nie oszukujmy się), ale że młody, że zdrowo, że dobry przykład, że nawyki żywieniowe, to już sprawa prosta nie jest. Najbardziej odpowiednim wyborem wydaje się być więc Bioway. Zwłaszcza, że młody już tam jadł, mniej więcej sami znamy ich wzloty i upadki, więc nie ma strachu. Dlatego, to właśnie tam kierujemy nasze kroki i kółka. Zanim przejdziemy do samego zamawiania muszę Wam powiedzieć, że generalnie nie jestem fanką jedzenia w Galerii Bałtyckiej. Jakiś taki chaos panuje w strefie restauracyjnej. Harmider, rwetes, tłok, hałas, ogólny brak miejsca, intymności, spokoju i atmosfery sprzyjającej przyjemnemu trawieniu. Nie wspomnę o braku fotelików dla młodych (ale tutaj czepiać się nie będę, znacie moje stanowisko, że nie wszystko i nie wszędzie musi być przystosowane dla dzieci). I ten szum tysięcy jedzących i rozmawiających ust. Trudno jest złożyć zamówienie. Do tego ktoś kogoś wciąż wymija, popycha, szturcha, przeprasza i przestawia. Nic więc dziwnego, że człowiek skupić się nie może. Ale, że młody głodny, a zimny słoik nie jest żadną alternatywną (zresztą od dawna słoików nie jemy, nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach), to trzeba się przemęczyć. I tutaj wreszcie pojawia się Bioway, obsługująca pani, zamówione kotlety warzywno-jajeczne (jajeczno-warzywne, jeśli ktoś woli) za 15,90 (12,90 brzmiałoby lepiej), do tego awaryjna bułka za 1,90 (1,90! ale niestety, na wszelki wypadek, jakby młody jednak kotletów nie chciał, a wierzę Bioway'owi, że buła zdrowa i pożywna), rachu ciachu, jedzenie na talerzu. Popychając jedną ręką wózek, drugą starając się najpierw zapakować bułkę (tak, tak, dostałam woreczek i tak zwane "radź sobie sam, buła jest tu, woreczek tam"), potem wziąć plastikowe sztućce (wybaczam im, bo rozumiem, że normalne mogą nie wrócić, chociaż z drugiej strony mogłyby i nie wracać talerze, a jednak plastikowe nie są...), potem zabrać talerz i udać się na wyprawę ku wolnemu (cudem!) stolikowi. Mam wrażenie, że Frodo i Sam szli krócej do Góry Przeznaczenia... Mimo wszystko docieram na miejsce, instaluję młodego na kolanach babci i zabieram się za ocenę przyniesionego posiłku. Sos grzybowy! Czemu nikt nie napisał, czemu nikt nie powiedział, wreszcie, czemu nikt nie zapytał, czy chcę? W końcu to dosyć kłopotliwy składnik, silny alergen i jeśli nie chwalisz się nim w menu, to chociaż pochwal się na gorąco, face to face, do klienta. Aaaaaa! Ja rozumiem, że wspomniani wcześniej Frodo i Sam nie wiedzieli o wszystkich niespodziankach, ale litości! Po dokonaniu kilku talerzowych aranżacji wreszcie mogłam nakarmić moje dziecię, które dosyć łapczywym wzrokiem obserwowało poczynania matki z kaszą gryczaną. Przyznam, że gdyby młody pisał tę recenzję ograniczyłaby się ona do "usiadłem, zjadłem, mniam i gugu, hej!". W tej kwestii więc nie pomyliłam się i bułki za bardzo używać nie musiałam. Najadł się, mruczał zadowolony i wybrudził się fest. Wybrudził zresztą też stolik i podłogę, ale wyrzutów sumienia nie miałam z kilku powodów. Po pierwsze nie było żadnej możliwości, żeby to wszystko wyczyścić (tyle, ile udało mi się okiełznać za pomocą chusteczek, to okiełznałam), po drugie po szybkim skanie sąsiadujących stolików doszłam do wniosku, że chyba same dzieci tutaj jadają... chociaż zdecydowanie bardziej dorosłych widziałam wokoło... takich, co umieją posługiwać się widelcem i nożem (umieją? serio?), grzecznych, uprzejmych i kulturalnych... po trzecie nawet gdybym chciała zrobić cokolwiek więcej, to nie było miejsca, żeby odsunąć krzeszło, schylić się, ogarnąć, bo co rusz komuś stawało się na drodze, kogoś innego się trącało i na kogoś innego trzeba było czekać, żeby ustąpił miejsca... Dobrze, że z tej całej batalii wyszliśmy najedzeni (wiadomo, że matka podjada!). Następnym razem zrobię piknik na poziomie -1.
kaczko gęś magda gessler